Sam lot z Frankfurtu do SP przebiegał bez zarzutu, chociaż spodziewałem się trochę lepszego serwisu po Lufthansie - zabrakło ekranów dotykowych, a pierwszy posiłek dostaliśmy chyba po 3 godzinach jak już wszyscy prawie zasypiali. No cóż, po ostatnim przelocie do Bangkoku liniami Emirates, nic nie będzie już takie jak kiedyś ;-)
Trochę obawiałem się o swój bagaż, bo w końcu średnio 13 bagaży na 1000 nie dolatuje do portu przeznaczenia, a ja zapomniałem przyczepić wywieszki z moimi danymi do swojego plecaka w Warszawie. Na szczęście wszystkie dwie sztuki bagaży dotarły szczęśliwie nawet tym samym samolotem co i my :-)
Z lotniska udaliśmy się Airport Busem za 30 Reali od łebka /100R to jakieś 165pln/do centrum Sao Paolo na Praca de Republica, a stamtąd po krótkiej nawigacji zawitaliśmy najpierw do hotelu Joamar - 75R to na początek podróży trochę za dużo, więc ruszyliśmy dalej - hotel Rivioli za 59R od pokoju ze śniadaniem /śniadanie to standard przy rezerwacji pokoju, więc nie będę już o tym pisał/ okazał się dobrym wyborem czyt. nic specjalnego - czysto, schludnie, z widokiem z okna na klimatyzator i klatkę schodową, ale nie przyjechaliśmy tam podglądać sąsiadów, przecież. Natomiast poranne śniadanie było po prostu przeobfite - szwedzki stół, z ciastami, owocami, wędlinami, serami, kawka, herbatka - jak się później okazało najlepsze ze wszystkich jedzonych w Brazylii.
Ponieważ podróż nas trochę wymęczyła - 12h na 4 literach w końcu plus lot z Warszawy do Frankfurtu i oczekiwanie 6godzinne na ten właściwy do Sao Paolo, położyliśmy się spać o 10 rano i dopiero po południu zabraliśmy się za zwiedzanie. Zrobiliśmy trasę proponowaną przez Lonely Planet - jakieś 4km pieszo przez najciekawsze /podobno/ zabytki wokół Praca de Republica - szczerze: nic wartego uwagi. No może oprócz widoku z wieżowca Banespa na panoramę Sao Paolo - spore wrażenie, bo wydawało się nam że jesteśmy dokładnie w centralnym punkcie miasta i z każdej strony mnóstwo wieżowców po horyzont - w końcu mieszka tu około 12 milionów ludzi. Dookoła mnóstwo budynków z lądowiskami dla helikopterów - podobno w SP lata ich więcej niż w New York - co chwila jakiś wzbijał się w powietrze. Jeden podleciał do jakiegoś wieżowca i zaczął się komuś 'kłaniać' przechylając się to w przód to w tył - mają ludzie fantazje....
Wieczorem kupiliśmy bilet autokarowy na kolejny dzień z dworca Tiete w SP do Foz do Iguacu 97R/os za 1000km jazdy przez 15/16h.
Na dworcu Tiete przed samym wyjazdem spotkaliśmy polaka, Piotrka - okazało się, że właśnie przyjechał z Foz do Iguacu, a ponieważ mieliśmy chwilkę to poszliśmy pogadać. Piotrek przyjechał do Ameryki Południowej 2 tyg wcześniej, zaczął od północy i przejeżdża kraje wzdłuż i wszerz. Co ciekawe robi to bez przewodników - ma ogólny zarys podróży, ale zwiedza to co podpowiedzą mu napotkani turyści. Ponieważ byliśmy dopiero drugi dzień w Brazylii, a w SP dużo się nie działo - sprzedaliśmy mu tylko widok z wieżowca Banespa. On za to dzięki napotkanym wcześniej niemcom, zainspirował nas wizytą w Paraty Trindade, miasteczku na wybrzeżu, między Rio a SP. Dotarliśmy tam później i było warto.
Generalne wrażenie z Sao Paolo - nie moje klimaty, może i są tam jakieś muzea, galerie które warto zobaczyć, ale ja bym stamtąd jak najszybciej uciekał, co zresztą zrobiliśmy :-) Jedyne co mnie zaciekawiło w SP to tor Interlagos F1, niestety nie dane mi było zobaczyć... Pierwsze wniosek z pierwszego dnia - będzie drogo... No, przynajmniej po moich wcześniejszych wizytach w Tajlandii, Kambodży, Indonezji i Madagaskarze.